Opuszczam Cię ma miła, to jest pożegnanie.
Nie mój jest to wybór, lecz moje zesłanie.
Rankiem gdy zaspania odsłonisz kurtynę,
mnie już tam nie będzie, zniknę nim brzask
spłynie.
Ruszę tam gdzie z stu słońc tylko w księżyc
wierzą.
Zaś to ileś warty rzutem oka mierzą.
Gdzie jest niepotrzebna dobroć i uczciwość,
bo tam ludzką duszą rządzi tylko chciwość.
Tam wciąż zimne noce - nawet w środku lata.
Nie znają przyjaźni, unikają świata.
Boją się twych spojrzeń, żyją w ciągłym mroku.
Choć byś zdarł podeszwy, nie dotrzymasz kroku.
Śpisz choć znasz już prawdę - nasz czas bliski
końca,
już nad horyzontem mdła poświata słońca.
Wnet rozszarpią spokój hieny codzienności.
Muszę odejść, muszę... proszę nie czuj złości.
Muszę iść, wiec nie proś, nie zatrzymuj łzami,
żyj jakbym był
obok, karm się wspomnieniami.
Wspominaj bez końca dzień gdy Ciebie poznałem,
jak wtargnąłem w życie, dzień gdy pokochałem.
Lub też wyrzuć wszystko, spal most między
nami,
czas wszystkich odmienia, wszyscy się
zmieniamy.
Dziś nie wiem czy wrócę, nie odpowiem kiedy.
Może odmieniony? Cóż poczniemy wtedy?
Słońce srebrzy rosę co wśród łąk się ścieli,
Pomnie został tylko zapach w twej pościeli
i na pergaminie słów bezsilny zgrzyt.
Że przyjść musi noc, zaś po nocy - świt.
Neufratel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz