Gdy przychodzi wieczór
i zaczyna u mnie gościć,
zawiesza barani gwiazdozbiór
jaki dziwnym uśmiechem świeci,
a i księżyc uwieszony mruga raz po raz,
gdy ogrania go popielata chmura
jakby odchodził, chował twarz,
ale zawsze wraca, choć pogoda ponura.
Kiedy wszystko wokół śpi
i sam tylko dźwigam powieki
wsparty nocną lampą, która się tli
kładę się do łóżka, staję się lekki
jak lekka może być gąbka,
która po trochu oddaje miłość w wilgoci
po każdym dniu suchsza o gram ułomka
wciąż mokra, bo skrywa źródło bez kroci.
I wtedy marzę o tych gwiazdach
jakimi usłał bym Ci sufit, tak bajecznie
i o tym księżycu zaczepionym o świata dach,
ukrył bym go w Twej nocnej lampie niegrzecznie.
Obudził bym te wszystkie książki,
puścił bym latawce marzeń gdzieś wysoko
i wplatał w Twe włosy kolorowe wstążki,
złowił spadającą gwiazdę z ognistą powłoką,
by zagrzała nasze dłonie
na te wszystkie gry i zabawy.
Wyjął bym stubarwne pisaki i pelargonie
jakie byś przywdziała, a ja na płótnie oddał wasze barwy.
Otworzył bym szuflady dawno zapomniane
i wzbudził te błogie wspomnienia
kilkoma zdjęciami w aromacie kawy owiane
jaką bym przyniósł wraz z ciastkami pełnymi nadzienia
miłości w czerwonej barwie malin,
otulił bym Ciebie ramieniem podczas filmu grozy
i ułożył bym Cię już spać i na słowika fali
jego radosnej piosnki odegnałbym mrozy
i w końcu dał całusa, szepnął dobranoc,
przykrył bym Cię w snów bajecznych koc,
zgasił księżyc, zabrał gwiazdy,
wyszedł i uchylił drzwi, gotów do odjazdu...
Jest przepiękny... utonąłbym w nim z przyjemnością.
OdpowiedzUsuń