czwartek, 24 marca 2011

Za sztandarem marzeń




- Gdzie jestem?

- Na wojnie, na wojnie Panie

- Jakiej wojnie? czemu zwiesz mnie Panem?

- Na Twojej wojnie, wojnie o przetrwanie,

Wojnie o pokój swego ducha,

Wojnie o uśmiech od ucha do ucha,

Wojnie o własne, podłe życie.

O swe marzenia zabite w niebycie.

- Gdzie…?

                                - Tu. Tu, w tym świecie.

- To sen jakiś?

                               - Wy nie wiecie?

- Obudziłem się, czy śnię?

W tym, czy innym świecie tkwię?

Gdzie jestem?

                               -Na wojnie Panie.

Słońca nie wyczekujcie. Nie wstanie.

Oberżnięty, ciężki księżyc wszystkim –

i niczym jednocześnie – bliskim.

- Deszcz…

                               -Potępienia,

wiecznego nieistnienia…

- Kiedy…?

                               -Zawsze, wiecznie…

- Dlaczego?

                               -Pan dobrze wie.

- Co z moim światem, moich snów?

- Jest wojna, Panie. Kryształowych głów.

Wojna marzeń.

                - Czyich?

                               -Waszych.

- Moich? znaczy… naszych?

- Waszych, Panie. O przetrwanie,

o istnienie i o trwanie,

wygrywanie, wdrapywanie,

krzywdzenie, wyzyskiwanie.

Grasz lub przegrasz, zginiesz

i odpadniesz, martwą dłonią skiniesz

w ramach buntu bez istnienia.

Bez domu, bez butów, mienia.

Sam jeden, nieistotny,

nieważny… bo przewrotny.

Skończony…

                               -Lecz przyrzeczony!

- Martwy…

                               -Ale z honorem.

- Bezdomny…

                               -Nie gardzę borem…

- Nie warto.

                               -Cóż więc innego?

- Walczyć. Z nimi. już bez tego.

- Nigdy. Prędzej spłonę.

- Czy warto?

                               -Nigdy nie ochłonę.

Nie oddam marzeń nikomu.

Mogę być bez butów, bez domu.

Nikomu. Rozumiesz?

                               -Tak Panie.

Bierzesz marzenia za umieranie

Będziesz martwy, lecz masz marzenia!

O ironio!... Niczego to nie zmienia…

Grasz lub przegrasz, nie ma drogi

Jest wojna. Czas pożogi,

zniszczenia, wykończenia,

walki. Pora zakończenia

wszystkich żywych snów.

- Więc padnę martwo zanim przyjdzie nów

Ten oberżnięty, ciężki, lecz żywy

Ten jaśniejący i życzliwy

Kwitnący srebrem pełnym marzeń

On, tylko on losem moich zdarzeń.

- Wasz wybór, Panie. Jest wojna…

- Wojna Istnienia! Nagrodzenia!

Wytrwałości. Niespokojna!

To i ja spokojny nie będę.

Jest wojna mówisz? Więc służbę odbędę.

Będę walczył, broczył się w krwi

zabijał, mordował. W tym cel tkwi?

Więc ręki nie cofnę. Nigdy.

Będę zabijał i walczył jak Wy.

Ale przeciw Wam. Przeciw światu.

Mordował będę marzeń katów,

miłości zabójców, snów przeciwników.

Sam jeden. W równym marzeń szyku.

A gdy przyjdzie mi umierać…

Zapatrzę się w Księżyc.

Cały dam się sponiewierać…

Lecz marzeń moich nikt nie zwycięży.




 Somhairle


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz