poniedziałek, 28 czerwca 2010

Niewiara




Nie każ mi wierzyć
Nie dawaj mi kolejnej nadziei
która jest mą matką

błagam nie proś o zaufanie
nie okazuj go nigdy

i Zaklinam Cię na płonące
wiersze na stosie

Zaklinam Cię na czas milionów
złamanych bezbronnych serc

Zaklinam Cię na rozpalony dotyk
twoich ust czekających całe życie

Zaklinam Cię na południowe wieczory
pełne ciepłych czułych gestów

Zaklinam Cię na szept
cichszy niż sam strach

Zaklinam Cię na wszystko
co mogło być nasze

Zaklinam Cię
nie mów że mnie kochasz
że nie możesz beze mnie żyć

Zaklinam Cię nie kłam
nie chcę tego słyszeć
nie chcę w to wierzyć
będzie boleć gdy odejdziesz

a odejdziesz na pewno

nie kłam że świat ze mną nabiera barw
nie kłam że jestem najpiękniejsza
i oślepiłam cię jak kometa
rozjaśniająca mroki nieba

nie kłam że możesz mnie obronić
przede mną bo nawet ja tego nie potrafię
nie kłam że mnie kochasz
bo nie ma na świecie miłości

jest tylko cichy szept krótkich słów
nasze usta twoje ramię
kilka gestów kilka spojrzeń
nie ma miłości
nie ma
nie każ mi ufać
nie każ mi wierzyć

boję się twoich słów
więc nie patrz mi w oczy
nie wyczekuj moich kroków
nie słuchaj mnie uważnie

nie rozbijaj muru obojętności
który z trudem budowałam z lodu
nie próbuj mnie ogrzać gorącem
twojej namiętności do mnie

nie pocieszaj nie ocieraj moich łez
to tylko strumienie mojego bólu
nie powinno cię to obchodzić

masz tylko być
być
aż Być






kukurydza

 

piątek, 18 czerwca 2010

Gotowi. Do biegu. Start!




Ulic szum,
Świateł blask,
Ludzi tłum.
To nie ludzie.
To wyścigowe szczury.
Gnają przed siebie
I nikt nie spojrzy w tył.
Na oczach klapki.
W uszach zatyczki.
Nikt nie widzi
Jak umiera człowiek.
Ulicy wrzask,
Asfalt czarny,
Silników ryk.
Wyścig czas zacząć.
Pędźże więc przed siebie.
Na mnie nie patrz.
Ja zostanę tu
I tylko pokibicuję.



Rico

 

środa, 9 czerwca 2010

Splątani logiką




Zapytałem ją kiedyś czy kiedykolwiek myślała
nad miłością jedyną nad tym co nas otacza
Uśmiechnęła się do mnie i lekko spojrzała
mówiąc radośnie o naszych badaniach

Usiadłem tuż obok rozważając wszystkie tezy
Milczała patrzyła znaczyła tworzyła
Choć wciąż pewien byłem że nic nie odkryję
Otarłem jej łopatkę głowę duszę szyję

I pewien byłem księżycowej nocy poranka
Pewien platonicznej miłości Amora
Lecz zbliżyły nas innego rodzaju czyny
pełne pożądania namiętności uniesień i winy

Zapytałem ją znowu czy kiedykolwiek myślała
nad logiką miłości rozkoszy i cudów
Ale jej wzrok mijał me oczy ślepą
Postacią Edypa zbyt piękną jej rzeką




Rudolfus