Błyszczały w oddali pioruny,
I Ziemia cichutko zadrżała.
Rusałka strzepnęła skrzydła połamane,
Przysięgając samej sobie bezwzględne posluszeństwo.
Wilk po marszu przystanął przy kamieniu,
który stał się dla niego menhirem nagrobnym,
mniej więcej w chwilę, po wylizaniu pobitewnej rany.
Ojciec przedwcześnie przerwał płodzenie syna,
z jakiego miał być dumny za czas dojrzałości.
Westchnął zmęczony i stanął pod oknem domu,
postawionego na menchirze,
zaprawianego Rusałki wapnem.
Westchnął zapatrzony.
Prostytutka również zakończyła pracę,
patrząc na łunę znad palonej pajęczyny,
którego właściciela-pająka bezmyślnie depnęła
dwie chwile wcześniej.
Coś się zbliżało. Kroczyło powoli.
O bezwiednym poczuciu winy.
Bezowocnej porażki.
Patrzyli tylko przed siebie,
bo przecież są w stanie zatrzymać zegar.
Ale nie czas.
dużo bardziej przemawiałby do mnie ten utwór jako proza, uwielbiam takie magiczne klimaty
OdpowiedzUsuń