Raz, dwa, trzy! Wypadasz TY!
kości rzuciły się na wyblakłe prześcieradło
mielibyśmy więcej do wyboru
gdyby dłonie przestały grzeszyć naiwni
ci którzy pomarszczonym życiem
wciskają się w ostatnią ramę wschodu
ene due rabe dla ciebie ta modlitwa
nie dostaniesz więcej nic choćbyś
musiał wybierać miedzy sobą a mną
na zawsze pozostaniesz tragiczny
to ja jestem światłem tyś zaledwie naskórkiem
nieskąpych wrażeń i spódnic zadartych
z pokolenia dennych próbek życia
smakujesz niczym ksiądz winogrona
nakarmię cię grzechem o ciało niespróbowane
później wyjdę lustrem spalę nasze mosty
nie zostawiając iskry byś mogło zapłonąć
zniknę w egoistycznym świecie dla takich
jak ja upitych kłamstwem uśpionych złudą
nieuważne oddechy pustymi dzwonkami do drzwi
mówią co mamy robić biją po twarzy na oślep
palimy w ukryciu jakby narkotykiem bywały
orgie dusz opętane pięknem
Cztery, pięć! Kolejną siebie odrywasz część!
Canard
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz